Po włączeniu drona trzeba monitorować jego ustawienia, a przede wszystkim poziom naładowania akumulatora. Kiedy dron zostanie sprawdzony, powoli przesuwamy prawy joystick do góry, aby dron uniósł się nieco nad ziemią. Następnie drona ustawić trzeba w okolicy miejsca startu i kontynuować kontrolę parametrów.
Cena nad 20 000 Kč. Mezi nejlepší drony patří značka DJI, která prodává ty nejkvalitnější drony na trhu. Těšit se můžete z té nejvyšší možné kvality, nejvyššího množství funkcí, spolehlivosti, výdrže a dosahu. Takové drony můžete ovládat až na vzdálenost několika kilometrů.
Do 100 metrov nad federálnymi diaľnicami, federálnymi vodnými cestami a železničnými systémami. V prírodných rezerváciách. Ak dron alebo model lietadla vážia viac ako 0,25 kilogramu, alebo ak sú schopné prijímať, vysielať alebo zaznamenávať optické, akustické alebo rádiové signály. V riadenom vzdušnom priestore.
Vay Nhanh Fast Money. Kto by pomyślał, że „Gazeta Wyborcza” będzie się silić na serwowanie takich kawałków swoim czytelnikom. Dziennik Adama Michnika kreuje redaktora naczelnego „Newsweeka” Tomasza Lisa na ofiarę inwigilacji i szantaży ze strony… dziennikarzy TVP. Tym rewelacjom zaprzecza dziennikarz Telewizji Polskiej Jacek Łęski. - To jakieś bzdury – komentuje. Był wieczór 15 sierpnia 2018 r., ok. 22. Telefon Tomasza Lisa dzwoni i dzwoni. Dziennikarz nie odbiera, bo to nieznany numer. W końcu przychodzi esemes: „Proszę odebrać, pilne, to sprawy dzieci” – to nie scenariusz thrillera, ale narracja, jaką „Gazeta Wyborcza” przyjmuje, by opisać… telefon Jacka Łęskiego do Tomasza Lisa. Według relacji redaktora naczelnego „Newsweeka” Łęski miał powiedzieć: Cześć, Jacek Łęski. No co, piszecie artykuł o Jacku Kurskim, no to teraz się nie dziw, TVP zajmie się twoją rodziną i dziećmi. Jednocześnie „Wyborcza” podkreśla, że „Newsweek” przygotowywał tekst o Jacku Kurskim „bardzo dla niego niewygodny”. Jacek Łęski potwierdza, że zadzwonił do Lisa, ale samą rozmowę wspomina zupełnie inaczej. Rzeczywiście 15 sierpnia 2018 r. odbyłem rozmowę telefoniczną z Tomaszem Lisem, ale nie miała takiego przebiegu, jak przedstawia to redaktor naczelny „Newsweeka” – mówi portalowi Tomasz Lis natomiast prezentuje się w roli ofiary nagonki. To był ewidentny szantaż – grzmi naczelny tygodnika. To jakieś bzdury. Znam Tomasza Lisa, podobnie jak Jacka Kurskiego, od 1992 roku. Kiedy dowiedziałem się o tym, że „Newsweek” zbiera materiały na Jacka Kurskiego, a w zapytaniach, które płynęły do telewizji, były poruszane kwestie życia prywatnego prezesa TVP, uznałem, że jest to przekroczenie pewnej granicy. Ja też mam z Tomaszem Lisem całą historię sporów, ale nigdy właśnie ta granica nie była przekraczana. Nigdy nie były wyciągane kwestie życia prywatnego, żon, bliskich. Uznałem, że naczelny „Newsweeka” łamie niepisaną zasadę. Wtedy rzeczywiście chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Lisa. Zapytałem, jakby się czuł, gdyby Telewizja Polska zajmowała się jego życiem prywatnym. Przecież to kopalnia tematów – odpowiada Łęski. Wcześniej nie mogłem się dodzwonić do Tomasza Lisa, dlatego wysłałem mu sms-a, którego zresztą sam cytuje. Dopiero po tej wiadomości odebrał. Cała rozmowa trwała ok. 30-40 sekund. Po prostu powiedziałem mu, co myślę. Zaznaczyłem, że to przekraczanie pewnych granic i że takich standardów nie powinno się promować — dodaje. Tak natomiast Lis przedstawia swoją reakcję: Krzyknąłem tylko: Nie jesteście żadnymi dziennikarzami, tylko ubolami. I rzuciłem słuchawką. A jak zakończenie rozmowy wspomina Łęski? Nie pamiętam dokładnie odpowiedzi Tomasza Lisa na moje słowa. Wiem, że zareagował bardzo brzydko, niegrzecznie i rzucił słuchawką. Spodziewałem się tego, że redaktor naczelny „Newsweeka” będzie odpowiadał o tej rozmowie niestworzone rzeczy. O całej sprawie już zapomniałem. Uznałem, że nie było tematu. Zresztą w tekście „Newsweeka” o Jacku Kurskim kwestie prywatne zostały pominięte. Uznałem, że Tomasz Lis wziął sobie moją uwagę do serca. Tymczasem po roku temat wraca – relacjonuje. Na tym nie koniec rewelacji „Gazety Wyborczej”. I to jakich! Dzień po telefonie Łęskiego nad domem Lisa krążył dron – skierowała go tam redakcja reportażu TVP. Rzekoma ofiara inwigilacji nie przebiera w słowach. Nie mieściło mi się w głowie, by była to akcja zorganizowana przez TVP, brałem pod uwagę, że to może być prowokacja. Pracuję w mediach 30 lat i nie spotkałem się z tym, by ktoś choć pomyślał o takich gansgterskich metodach. A w TVP Kurskiego pomyślał, publicznie przedstawił pomysł i wprowadził go w życie – grzmi Tomasz Lis. Chciano Lisa wystraszyć – twierdzi na łamach „Polityki” były dziennikarz TVP Mariusz Kowalewski. Ten sam dziennikarz zarzuca swojej byłej redakcji zbieranie haków na różnych ludzi. Telewizja Polska stanowczo zaprzecza tym rewelacjom. Historie o dronie nad domem Tomasza Lisa to już kompletne bzdury. Jedyny dron, jaki latał w tym czasie, to dron redakcji „Faktu” (należącego do Ringier Axel Springer), która filmowała z góry dom Jacka Kurskiego. Zdjęcia ukazały się zresztą w tabloidzie – komentuje Łęski. Jednocześnie nie chce odnosić się do rewelacji byłego pracownika TVP. Z tego, co wiem Mariusz Kowalewski ma bardzo trudną sytuację osobistą i choćby z tego względu nie chciałbym komentować jego wypowiedzi – podkreśla. Sam Lis o rozmowie ze swoim wieloletnim znajomym Jackiem Łęskim zawiadomił… Prokuraturę Rejonową w Warszawie. Jacek Łęski użył groźby bezprawnej w trakcie rozmowy telefonicznej, zagroził, że TVP SA zajmie się żoną, rodziną, dziećmi – pisał w zawiadomieniu. Prokuratura rejonowa przekazała sprawę okręgowej, ale nie dopatrzono się znamion czynu zabronionego i odmówiono wszczęcia śledztwa. Lis nie dał za wygraną i zaskarżył decyzję prokuratury, ale sąd ją podtrzymał. To jednak nie przeszkodziło dziennikarce „Wyborczej” Agnieszce Kublik stawiać Łęskiemu pytanie z tezą, dlaczego groził Lisowi. Nie będę odpowiadał na takie pytania i nie życzę sobie takich telefonów – odpowiedział dziennikarz TVP. Najwyraźniej „Gazeta Wyborcza” zwietrzyła kolejną szansę na rozpętanie burzy wokół Telewizji Polskiej. Tym razem za sprawą histerycznych reakcji Tomasza Lisa. Jednak wszystko wskazuje na to, że i tym razem te próby spełzną na niczym. gah Publikacja dostępna na stronie:
Plażowicze narzekają na modne drony. Bez przeszkód można je nabyć w każdym sklepie z elektroniką. Jednak użytkownicy takich maszyn często nie zdają sobie sprawy z tego, że ich działania bywają niezgodne z prawem. Za naruszenie prywatności czy rozpowszechnianie wizerunku innych osób bez ich zgody grożą poważne kary. Zgodnie z regulacjami, operatorzy tych urządzeń nie mogą zakłócać spokoju i porządku publicznego oraz narażać kogokolwiek na szkodę. Z kolei opublikowanie nagrania w serwisach społecznościowych to ryzyko wypłaty odszkodowania, a nawet więzienia. Z drugiej strony eksperci podkreślają, że brakuje odpowiednich przepisów, które w pełni chroniłyby urlopowiczów przed tego typu zachowaniem. Loty z ograniczeniami W powietrzu unosi się coraz więcej dronów. Duża ich część to niewielkie aparaty dla amatorów, służące rozrywce. Jednak nie w każdym miejscu można ich używać. Choć nie ma jednolitego prawa dla bezzałogowych statków powietrznych (BSP), zasady rekreacyjnych lotów są regulowane przez rozporządzenia Ministra Infrastruktury i Budownictwa. Wynika z nich, że nad wieloma obiektami nie można latać bez odpowiedniego zezwolenia. Dotyczy to przede wszystkim dróg lądowych, wodnych i kolejowych, a także linii energetycznych, telekomunikacyjnych czy stacji paliwowych. Do tej listy należy dodać także lotniska i budynki użyteczności publicznej. Operatorzy tego typu maszyn powinni zachować odległość, która wynosi w poziomie 30 m od zabudowań i 100 m od ludzi oraz pojazdów. – Wyjątkiem są urządzenia lekkie o masie poniżej 0,6 kg. W ich przypadku licencja nie jest potrzebna, a loty nie wymagają zezwolenia. To jednak nie oznacza pełnej swobody. Takie drony nie mogą latać nad ulicami, ludźmi i samochodami. Należy ich używać wyłącznie poza miastami. Co więcej, muszą pozostawać w zasięgu wzroku użytkownika. Trzeba też wiedzieć o tym, że podglądanie kogoś za pomocą latającego obiektu może stanowić naruszenie przepisów karnych – tłumaczy adwokat Kamil Wasilewski, autor bloga prawniczego Można powołać się na art. 190a § 1 kodeksu karnego, który odnosi się do uporczywego nękania. W tym przypadku chodzi o wzbudzanie poczucia zagrożenia lub istotne naruszanie prywatności ofiary. Wówczas przestępca podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Filmowana osoba, np. plażowicz, ma prawo również oskarżyć użytkownika drona o złośliwe niepokojenie, opierając się na art. 107 kodeksu wykroczeń. Sprawcy grozi ograniczenie wolności, grzywna do 1500 zł albo nagana. Ponadto, zgodnie z art. 51 kw, za zakłócenie porządku sterujący maszyną może też trafić do aresztu. – Sama obecność bezzałogowca w pobliżu osób postronnych może niepokoić, tym bardziej że nie wiadomo, w jakich celach pojawia się latające urządzenie. Z drugiej strony wyposażenie w kamerę i mikrofon umożliwia filmowanie oraz nagrywanie rozmów bez czyjejkolwiek zgody. W przypadku standardowego rejestrowania za pomocą kamery, smartfona czy aparatu fotograficznego mamy do czynienia z ograniczeniami prawnymi. To samo dotyczy dronów, choć urządzenia są zamontowane na pokładzie i sterowane przez użytkownika – komentuje adwokat. Filmowanie innej osoby bez jej zgody nie jest zabronione dopóki, dopóty twórca nagrania nie rozpowszechnia cudzego wizerunku. Gdy do tego dojdzie, np. na portalu społecznościowym, poszkodowanemu przysługują roszczenia. Za bezprawną publikację zdjęcia innej osoby bez jej zgody grozi kara grzywny, ograniczenie wolności albo pozbawienie jej do lat 2, zgodnie z treścią art. 116 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. – Wizerunek osoby oraz prawo do prywatności to są dobra osobiste, podlegające ochronie, o których mowa w art. 23 kodeksu cywilnego. Podglądany musi w pierwszej kolejności ustalić, kto jest użytkownikiem drona. Wówczas powinien wezwać go do natychmiastowego zaprzestania tego typu działań i dobrowolnego usunięcia filmu. Niestety nie ma skutecznego sposobu na poznanie danych osobowych sprawcy zamieszania. Nie jest prowadzony żaden publiczny rejestr takich osób. Natomiast powszechnym zwyczajem jest umieszczanie na tego typu obiektach tabliczek, na których znajdują się informacje nt. właściciela, w tym jego nr telefonu. Najlepiej byłoby schwytać takie urządzenie, co oczywiście jest dość trudne – wyjaśnia mecenas Kamil Wasilewski. Gdyby samodzielne próby ochrony wizerunku i prywatności nie przyniosły skutku, poszkodowany ma prawo wezwać policję. Jeśli pozna dane osobowe podglądacza, to będzie mógł wystąpić przeciwko niemu do sądu z powództwem. Od człowieka, który rozpowszechnia wideo z naszym udziałem w Internecie, możemy domagać się zapłaty zadośćuczynienia, zaniechania dalszego publikowania nagrania, usunięcia skutków działania oraz oddania ewentualnie „zarobionych” naszym kosztem pieniędzy. Jeżeli sprawcą zamieszania okaże się dziecko poniżej 13. roku życia, to za jego wybryki będą odpowiadać przed sądem rodzice lub opiekunowie prawni. – Jeśli użytkownik drona osiąga zyski za rozpowszechnianie wizerunku innych osób oraz powiela takie materiały, może trafić do więzienia nawet na 5 lat. Może się również zdarzyć, że ktoś z ukrycia fotografuje nasze dokumenty, np. gdy kupujemy piwo albo wypożyczamy sprzęt wodny na plaży. Celem takiego działania mogłaby być chęć zaciągnięcia kredytu w imieniu upatrzonej ofiary. Podszycie się pod sfilmowanego człowieka, czyli tzw. kradzież tożsamości, to przestępstwo, za które, zgodnie z treścią art. 190a § 2 kodeksu karnego, grozi kara pozbawienia wolności do lat 3 – informuje adwokat Wasilewski. Skomplikowane regulacje Na razie nie ma jednej, kompleksowej regulacji prawnej dotyczącej wykorzystywania bezzałogowych statków powietrznych. Poza rozporządzeniami, precyzującymi w jakich warunkach można je wykorzystywać, takie obiekty podlegają innym ustawom. To prawo lotnicze, autorskie, cywilne, karne, wykroczeń oraz komputerowe. Warto też pamiętać o tym, że naruszenie przepisów podczas prywatnych lotów w przestrzeni publicznej może skutkować poważnymi sankcjami. – Obecnie brakuje przepisu, który wprost zakazywałby nagrywania innych osób bez ich zgody. Karalne są inne ww. działania, jak uporczywe nękanie czy rozpowszechnianie cudzego wizerunku. Nasuwa się zatem wniosek, że regulacje nie są jednolite i wystraczające. Moim zdaniem, należałoby je doprecyzować w ten sposób, aby dokładnie określić, kiedy można kogoś filmować, a w jakich sytuacjach jest to absolutnie zabronione. Postęp technologiczny to wręcz wymusza – zaznacza adwokat. Co prawda operator powinien mieć urządzenie w zasięgu wzroku, ale i tak ma szansę ukryć się przed inwigilowanymi czy nękanymi osobami w przestrzeni publicznej, np. za plażowym parawanem. Tymczasem w Szwajcarii prawnicy uważają, że można zestrzelić latający obiekt w celu ochrony swojej prywatności. Jest ona naruszona np. wtedy, gdy prywatny detektyw używa tego typu sprzęt, aby udowodnić małżeńską zdradę. Zniszczenie cudzego mienia za pomocą broni palnej jest też dopuszczalne w sytuacji, gdy konkurencja wykorzystuje dron do złamania tajemnicy przedsiębiorstwa. Dla przykładu, (konkurencja - dop. fotografuje lub nagrywa proces produkcji, który stanowi know-how poszkodowanej firmy. – W Polsce zestrzelenie drona jeszcze jest niedozwolone. W sytuacjach krytycznych całkowicie legalne pozostają inne środki techniczne. Odpowiedzią na popularność ww. maszyn jest dostępność na rynku urządzeń służących do wykrywania oraz ich neutralizacji. Tego typu sprzęty przeznaczone są do użytku przez osoby prywatne, podmioty gospodarcze oraz wojsko. W mojej opinii, to jest jeden ze skutecznych sposób radzenia sobie z takimi zjawiskami – podsumowuje autor bloga prawniczego
Dokładniej rzecz biorąc - na złodziei. Właśnie PKP Cargo zapowiedziało, że wykorzysta drony w walce przeciwko kradzieżom bardzo dobrze. Nie jestem internetowym zwolennikiem użalania się nad losem złodziei. W sieci często współczuje się „piratom”, których ścigają niecne kancelarie adwokackie. Ja jednak raczej ubolewam nad losem okradanych piosenkarzom i jednak się boję. Jak komuś pierwszemu dron spadnie na głowę, to z przykrą satysfakcją zakrzyknę: a nie mówiłem?Rocznie straty sięgają kilku milionów złotych. W tym roku odnotowano niemal 900 kradzieży. Problem nasila się w okresie jesienno-zimowym. Służba Ochrony Kolei pilnuje miejsca, gdzie najczęściej dochodzi do bandytyzmu, ale to nie wystarcza. W końcu wiadomo – kradzione nie tuczy. A żyjemy w cywilizacji hołubiącej szczupłą Cargo informuje, że kradzieżami zajmują się dobrze zorganizowane grupy przestępcze. Bezczelność złodziei jest zdumiewająca. Szokuje igranie z ludzkim życiem dla „zarobienia” kasy. Bandyci ustawiają na torach przeszkodę, zmuszając maszynistę do zatrzymania pociągu. W przeciwnym razie grozi katastrofa. Kiedy lokomotywa stanie, złodzieje włamują się do wagonów, kradnąc czasami nawet kilka ton węgla. Nawet wymyślili na to specjalną nazwę – „usyp”. Pewnie lepiej się czują, gdy „usypują”, a nie kradną. Jak więc wspomniałem, nie współczuję złodziejom. Niech ich drony gonią. Ale trochę obawiam się przyszłości, w której wciąż nad moją głową będzie latać jakiś obrzydliwy bezzałogowiec. Brzęczący dron jest zwyczajnie irytujący i najchętniej bym go to po prostu podświadoma niechęć wynikająca z przyswojenia zbyt dużej dawki filmów science-fiction? Może spodziewam się, że ten krążący nade mną bezzałogowiec za chwilę podleci, zażąda dowodu osobistego, a potem mnie zastrzeli?Do tej pory drony kojarzyły się z wojskiem. Może trochę z fotografią albo z futurystycznymi pomysłami na dostawy towarów. Ale na razie spełniają się przede wszystkim obrazy z filmów science-fiction, w których drony polują na współczesnym wydaniu wygląda to mniej więcej tak: amerykański operator siedzi w jakimś baraczku i steruje dronem, który strzela do talibów. Czasami trafia w wioskę cywilów zamiast w obóz terrorystyczny. No to trudno, powiadają politycy. Przecież świat tak już jest skonstruowany, że z reguły przyznaje rację z PKP Cargo jest o tyle warta zauważenia, że to chyba pierwszy w Polsce tak duży przypadek wykorzystania dronów właśnie przeciwko ludziom. Przekraczamy więc pewną granicę, zza której pewnie nie będzie powrotu. Przy czym raz jeszcze powtórzę dla pełnej jasności – kolejarzom należą się brawa, że dla obrony przed złodziejami sięgają po nowoczesną technikę. Ale z dronami może być tak jak ze smartfonami. Niepostrzeżenie odmienią nasze życie. Kilkanaście lat temu nikt nie chodził po ulicy, wgapiając się w małe kolorowe pudełko w swojej dłoni. Dziś to wydaje się normalne. Wystarczyło zahibernować kogoś na dziesięć lat, żeby dziś po odmrożeniu doznał szoku, co się stało z ludźmi zasiadającymi do wspólnego posiłku – zamiast rozmawiać ze sobą „konwersują” z wirtualnym światem. Może za kilka lat skoncentrowani będą na oglądaniu życia przy pomocy kamery swojego drona?Bezzałogowce pewnie nie staną się aż tak popularne jak smartfony, bo jednak nie są tak osobiste. Choć kto wie? Może pokochamy zabawy z dronami tak, jak Chińczycy lubią puszczanie latawców?Dopiero co Internet obiegła wiadomość, że GoPro pracuje nad swoimi dronami i – nomen omen – wypuści je w przyszłym roku. To się dopiero zacznie! Nad każdym narciarzem będzie latać jego dron, nagrywający, ile razy właściciel przewrócił się na stoku. Każdy rowerzysta puści nad sobą drona rejestrującego ewolucje na chodniku. Że już nie wspomnę o surferach, którzy jeszcze wnukom będą się chwalić nagraniem, na którym rekin odgryza im nogę. Przyszłość zapowiada się ekscytująco. Dron nad każdą głową – to nasz cel! Sterowany antenką w czapce. Albo w moherowym już o tym pisałem: tylko czekać, aż straże miejskie kupią sobie drony, żeby wystawiać mandaty za plucie na ulicy, palenie papierosów albo brzydkie spodnie. Kiedy tylko władze miast zwietrzą, że na dronach da się zarobić jak na fotoradarach, w Polsce eksploduje rynek latających się do kamer, które śledzą mnie niemal bez przerwy. Kiedy jadę samochodem, widzę je (a one mnie) na każdym większym skrzyżowaniu. Kiedy wchodzę do centrum handlowego, mam wrażenie że jest ich więcej niż jednak w pewnych miejscach, nawet publicznych, czuję się wolny od tej inwigilacji. W moim niedużym mieście kamery rzadko mają mnie na oku. Kiedy nadlecą drony, padnie ten mój ostatni skromny daj Boże, żeby drony staniały! Dziś jeszcze cena może powstrzymywać niektórych przed trudnymi do przewidzenia pomysłami. A przecież dronem można wyczyniać niezwykłe harce, bo pilot siedząc w domowym fotelu niczego nie ryzykuje. Na dokładkę trudno go wykryć. Strącenie armii dronów nadlatujących nad Biały Dom nie będzie wcale łatwe. A nad moim domem jeszcze czekają ciekawe czasy, ale z pewnością też prawne regulacje. Amerykanie myślą o wymogu posiadania licencji pilota do kierowania komercyjnymi bezzałogowcami. Coś przecież trzeba zrobić, żeby za kilka lat te latające maszynki nie powpadały wszystkie na siebie. Trudno sobie wyobrazić, żeby mogły szwendać się nad miastami po dowolnych trasach. Za parę lat to będzie dopiero ciekawie! Wychodzę do ogródka na poranną kawę, czytam, co tam nowego napisali w Spider’s Webie (dziś donoszą o modemach wszczepianych do mózgu), a tu nagle śmig nad moją głową - dron właśnie przyleciał do sąsiada ze świeżymi bułkami na śniadanie. Drugi sąsiad wysyła swojego drona, bo mu się fluid w e-papierosach skończył. Sąsiadka przegląda się w swoim dronie z każdej strony, przymierza nową bezzałogowiec właśnie powoli sunie nad moim ogródkiem, odbywając swój standardowy policyjny patrol. Poszturchuje go dron Straży Miejskiej, która zazdrośnie walczy o swoje prawo do wystawiania nad nimi wszystkim lata megadron nadzorujący ruch dronów. Ja tymczasem chowam się gdzieś w głębiny, bo jestem już człowiekiem starej daty i nie mogę się przyzwyczaić do tych wszystkich fruwających nowinek. Pora od środka zatrzasnąć wieko Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
dron nad moim domem